środa, 2 marca 2011

Sernik

Wczoraj pięknie daliśmy czadu. 1,5h krążenia po osiedlu. Szkoda było wracać. Dzisiaj słabiej, bo jakieś 50 min, ale i tak pięknie.Trzeba było wracać, bo w małym obudził się krzykacz. A taki miałam ambitny plan zboczyć nieco z okrężnej trasy.
Jednak nie mam już obaw ani stracha wychodzić z synkiem na te nasze spacerki. Zawsze jest szansa, że poratuje mnie smoczek, który tylko i na szczęście w chwilach tego typu kryzysów, daje się zaciumkać. A poza tym, nie zapuszczam się na razie daleko, więc zawsze migiem do domu można wrócić. Jak przyjdzie jeszcze ładniejsza pogoda i pozbędziemy się śpiworka, to będę mogła synka z wózka wyjąć i przytulić. To też pewnie zadziała, bo dzisiaj, jak tylko go wyjęłam z gondoli, zrobił wielkie oczy na mamę. Położyłam na łóżku i wyszłam ogarnąć manele, ryk. Wróciłam, spokój.
I tak sobie mama idzie krok za krokiem, noga za nogą, okrążenie za okrążeniem. I obmyśla, że nie jest w tym czasie w pracy. Tylko sobie kroczy w środku dnia z wózkiem. I mogła spokojnie się na to zdecydować już przynajmniej ze cztery lata wcześniej.
A zamiast wskoczyć na rowerek, upiekłam sernik. Niebiański beztłuszczowy.